Leniwa niedziela czyli poszukiwanie przyjemności w ciele

DSC_0034

“– Z drugiej strony jest to przeciwieństwo wizjonerstwa, duchowości. Słowa „przyziemny” i „uziemiony” też w końcu pochodzą od związku z ziemią, ale mają wydźwięk zdecydowanie pejoratywny.

– Nie chodzi o to, by się odciąć od duchowości, tylko zaprzyjaźnić z ciałem, z ziemią, odczuć realność naszego bytowania na tej planecie. Dążenie za wszelką cenę ku niebu sprawia, że odbieramy sobie szansę dostrzeżenia tego, że tu, na ziemi, kiepsko sobie radzimy i niszczymy to, co jest źródłem i pokarmem naszego istnienia. Duchowość oderwana od ziemi zamienia się w egzaltację i łatwo przeradza w skrajną ideologię.”

Wojciech Eichelberger w wywiadzie z Tatianą Cichocką na łamach “Zwierciadła”

Nie doceniałam ciała. Coraz bardziej się o tym przekonuję. Niedawno poczułam, że jestem lowenowskim wieszakiem, i że do tej pory cały czas chodziłam w taki sposób, jakbym czuła, że sama muszę utrzymać własny ciężar ciała, i, co gorsza, jakbym jednocześnie czuła przymus trzymania innych…a przecież to jest nie na moje siły – nie dość, że nie jest to moim obowiązkiem i odpowiedzialnością, to jeszcze jest zadaniem niemożliwym, z góry skazanym na niepowodzenie. Okazuje się jednak, że jeśli ja nie czuję oparcia w swoim ciele, to podświadomie zakładam, że i inni też go nie mają i wtedy czuję przymus robienia czegoś dla kogoś, a inni potrafią przecież zadbać o siebie sami….a przynajmniej to ich, a nie moja, odpowiedzialność. Jak mówi Wojciech Eichelberger, możemy być dla siebie nawzajem wsparciem, ale oparcie zdrowy człowiek powienien mieć w sobie.

Wyruszyłam dziś rano z domu z jednym celem, po czym pozwoliłam sobie na to, by pójść za tym, co poczuję. Poniosło mnie na kawę w wiosennym słońcu, a potem nad jezioro, gdzie pozwoliłam sobie poczuć, jak moje ciało chce wędrować.. Do tej pory zawsze pędziłam nawet, gdy nie było po temu potrzeby.. A tu nagle okazało się, że moje ciało chce iść wolno i rozkoszować się spacerem. ROZKOSZOWAĆ SIĘ. Chce czuć ziemię pod stopami, stopy, łydki, uda i miednicę, tak bardzo potrzebuje rozluźnić choć trochę barki i kark, pozwolić przenieść ciężar w dół i oprzeć się, na ile to teraz możliwe, na całym dole ciała i przez to na ziemi. Moja dłoń bezwiednie powędrowała do uda, tak jakby chciała poczuć, że ta część ciała jest mocna jak stal – zobacz, poczuj, możesz się na mnie oprzeć. Poczułam jednocześnie czułość własnej ręki i pomyślałam, że to jest chyba to, czego nasze ciało bardzo potrzebuje – czułości, przychylnej uwagi i troski. I tak pomieszczałam swoje uda w dłoni, jak gdybym zdała sobie sprawę z ich istnienia i z ich niewiarygodnej siły. Gdy to poczułam, łatwiej było po prostu zaufać ciału. Tak, zaufać. Zaufać temu, że mogę się na nim oprzeć, że mnie uniesie, że nie straci równowagi i kontroli, że mogę w nim być i że to w nim przebywanie jest tak niezwykle przyjemne!Nagle chodzenie stało się tańcem, ruch wychodzący ze stopy opierającej się o ziemię przechodził stopniowo w górę do łydki, kolana, uda, opierał się na biodrze i dopiero wtedy ruszał w górę ciała. Ja niczego tu nie muszę trzymać siłą swojej niezłomnej woli. Nie muszę podtrzymywać siebie, bo ziemia mnie uniesie. Ten taniec wędrowania, płynięcia po ziemi falą od stóp po czubek głowy, falowania w ruchu z dołu do góry niezwykle mi się spodobał, sprawiał niesamowitą przyjemność mojemu ciału, które poczuło, że może zakwitnąć…kobiecością. Tak, mam kobiecą miednicę i pełne biodra, które zataczają koła tak w chodzie, jak i w tańcu. I brzuch kobiecy, który mieści w sobie całe bogactwo tworzenia, jeśli tylko pozwolimy sobie – wbrew wszelkim przekonaniom kulturowym- wypuścić go swobodnie, rozluźnić i oddychać do jego przestrzeni. Gdy oddychamy do brzucha i do naszych kobiecych obszarów, odkrywamy połowę siebie, niezwykle bogaty kobiecy świat.

Co ciekawe, nie tylko chodzenie, ale również siedzenie może być przyjemne. Siedzenie na trawie w słońcu, kontakt z ziemią, ale też świadome siedzenie w autobusie, na krześle w pracy – niezwykle przyjemne, a przecież tak niby podstawowe, poczucie tego, że NAPRAWDĘ siedzę, że czuję guzy kulszowe i całą miednicę i to, że, gdy poddaję się sile grawitacji (chwała Bogu za ten wynalazek na planecie Ziemia!Tego też nie doceniałam…), opiera się ona całym ciężarem o ziemię, oddaje ciężar ziemi…a moje barki, kark, ramiona i dłonie nawet…mogą w końcu rozluźnić się i odpocząć. Odpocząć, tak – moje ciało aż wzięło teraz bezwiednie głęboki wdech. W końcu – dzięki Bogu – słyszysz, czujesz i zaczynasz rozumieć, co chcę ci przekazać.

Gdy rozluźniamy górną część ciała, kark i obręcz barkową, dłonie nagle zaczynają odzyskiwać swoją wrażliwość, robią się ciepłe i bardziej czułe na dotykaną powierzchnię, niezależnie od tego, czy to przyroda ożywiona, czy nie. Nagle też inny jest kontakt dłoni o dłoń – następuje jakaś subtelna zmiana. Dłonie stają się wrażliwe i czułe. Czułe? – kto by pomyślał. Czułe także dla siebie.

Tak, potrzebuję czułości. Nie przymusu, nie katorżniczych zabiegów, mających za zadanie udoskonalić obecny stan rzeczy, ale przyjaznej uwagi, przychylnego nastawienia, karmiących myśli, wsparcia, troski, przyjemności i czułości. Nie ciągłego poczucia, że muszę się zmagać, walczyć, czy podejmować wyzwania – to już znam – ale odpoczynku. Ile razy dziękowaliśmy ciału, że nas wspiera dzień po dniu, nosi nas i odżywia, podtrzymuje nas przy życiu?

Odpoczynek na trawie w cieniu drzewa. Moje ręce uplotły wianek i przystroiły mi głowę. Powrót do spontaniczności dzieciństwa i do drobnych przyjemności. Poczułam radość i piękno kobiecości. Przystrojona jak królowa- dla samej siebie. Szukamy na zewnątrz, a tyle możemy dać sami sobie…

W drodze powrotnej zatrzymało mnie morze. Brodziłam w wodzie jak zaczarowana, czując masaż naprzemiennie piaszczystego i kamienistego wybrzeża. Skupiałam się na oddawaniu ciężaru podłożu, a ciało reagowało inaczej niż dotąd, jak gdyby uczyło się nowego sposobu poruszania. Przyjemnie było czuć chłód wody, zanurzyć się w tym ogromie, oczyścić i nasycić solą morską. Takie przyrodnicze SPA i to całkiem za darmo… Gdy tak brodziłam niczym w jakiejś medytacji, przypłynęły do mnie troskliwe słowa…nie musisz się tak bronić, ja cię ochronię. Oraz: możesz zaufać, uniosę cię. Tylko ja mogę wiedzieć, skąd te głosy pochodzą…Niebo i Ziemia, a ja rodzę się z pierwotnego morza….

Cały dzień dla siebie – cudowne. Zanurzyłam się w świecie, którego mi tak bardzo brakowało, a on przecież jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy poczuć…

Tęskniłam za lasem, a okazuje się, że może mi wystarczyć obecność jednego drzewa.

Nakarmiona jestem, mogę iść do pracy i dawać z mojej skarbonki…

Źródła:

  • Wspaniały trzyczęściowy wywiad Tatiany Cichockiej z Wojciechem Eichelbergerem „Oparcie w ciele” na łamach “Zwierciadła”:

http://zwierciadlo.pl/psychologia/programy-eichelbergera/oparcie-w-sobie-czesc-1

http://zwierciadlo.pl/psychologia/programy-eichelbergera/oparcie-w-sobie-czesc-2
http://zwierciadlo.pl/psychologia/programy-eichelbergera/oparcie-w-sobie-czesc-3

drzewo

Leave a Reply