Lubiła sama wędrować przez łąki i lasy. Nigdy nie bała się chodzić sama, miała wrażenie że Ktoś nad nią zawsze czuwa, że ją prowadzi. Las zaś obejmował ją czule, śpiewał dla niej i nigdzie jak tam, nie czuła się jak w domu. U siebie, ze sobą, a jednocześnie w łączności z Czymś Większym. Bo nagle, gdy odchodziła od domostw i zanurzała się w zieloność wszechogarniającej przyrody, stawała się mała, maleńka, i było jej z tym dobrze, bo czuła, że jest małą, ale niezbędną cząstką wielkiego Wszechświata. Cząstką niewielką, ale nie pozbawioną wpływu na Całość. Elementem drobnym , ale bez którego Świata by nie było . Tak jak nie byłoby pustyni bez ziarnka piasku.

Wędrowała sama i nie spotykała zazwyczaj nikogo. Mogła pobyć ze sobą i być sobą. Przytulała się do drzew, czując pulsujące w nich życie. Żyły, czuły-jak ona. Takie miała wrażenie. Nigdy się nie zgubiła, choć chodziła czasem naprawdę daleko, potrafiła zniknąć na cały dzień. Wracała wtedy odmieniona. Cokolwiek by się nie działo, wystarczyło pójść w góry, a łono natury koiło ją swoim spokojem, ciszą, śpiewem ptaków i szumem strumieni i szelestem liści. Zapadała się w łono świata i wracała stamtąd wzmocniona, napełniona czymś, czego nie potrafiła nazwać. Tak jakby, spragniona, trafiła do studni z najczystszą lodowcową, krystaliczną wodą i mogła z niej pić, aż ugasiła pragnienie. Woda ta napełniała ją radością.
Stopy zanosiły ją często do pewnego miejsca, które było jej ulubionym. Po przejściu lasu bukowego, po lewej jego stronie rozciągało się zbocze góry, porośnięte jedynie niskimi jeszcze drzewkami, a ze zbocza wyrastała skała razem z młodym jeszcze bukiem, rozpościerającym nad nią swe ramiona. Tam często śpiewała albo po prostu wpatrywała się w krajobraz malujący się przed jej oczami. To było jej miejsce mocy, samotnia, jej małe odosobnione królestwo, gdzie mogła być tym, kim była i nikim, bo rozpływała się w przestrzeni Czegoś Większego. I ta łączność, ta unia była doświadczeniem cudownym.
Potem dorosła, wyjechała w wielki świat. Nie wiedziała kiedy, ale gdzieś zagubiła się jej samotnia, jej przestrzeń kontaktu z tą studnią nieskończonego spokoju, radości, ukojenia, pocieszenia. Nagle była już oddzielona, odseparowana od Większej Całości. Życie pochłonęło ją, razem ze swoimi trudnościami. Zgubiła drogę powrotną do swojej Skały.
Czy mogę do niej wrócić, zastanawiała się czasem, ale była już inna, jakby jakiś jej zmysł został zatracony. Jakby jakąś przestrzeń w niej przysłoniły chmury, gęste, kłębiące się i odgradzały ją od własnego rdzenia.
Czy wrócisz, pytała Całość. Długo i bez oczekiwań. Stawała wielkimi drzwiami i czekała. Cierpliwie.