
Czy czułam się kiedykolwiek emigrantką?Nie myślałam dotąd o sobie w tych kategoriach. Gdy wyjeżdżałam, pociągnął mnie nowy świat, nowy – grający w uszach jak muzyka- język, cudowne krajobrazy, nowe doświadczenia, inne realia. Nie był to wyjazd „za chlebem”, mimo tego, że praca też była i jest jego elementem. Pamiętam tę ekscytację w pierwszym roku pobytu, to uczucie, gdy jeszcze nie rozumiejąc języka, słuchałam go w kawiarni z koleżanką, pełna zachwytu. Choć nie miałam wyraźnego planu, Norwegia mi sprzyjała i zostałam. Nie tęskniłam jakoś do tej pory, o dziwo. Czas upływał szybko i jakoś nagle stuknęło trzynaście lat, zostałam podwójną obywatelką i…no właśnie, wydawałoby się, powinnam poczuć się na miejscu. Na swoim miejscu. A ja bardziej czuję, że stoję w wielomilowych butach w gigantycznym rozkroku miedzy dwoma światami.
I nagle, po trzynastu latach (???) pojawia się…no właśnie… czy aby rzeczywiście…tęsknota?Za melodią ojczystego języka i za swobodą komunikacji w języku…serca?W tym języku, w którym mówiła do nas matka, w języku naszego dzieciństwa, lat, w których wzrastaliśmy w bezpiecznym jeszcze kokonie rodziny. Może to i dobry objaw, że w ogóle, choć po trzynastu latach, tęsknię sobie, jak śpiewa sanah (uwielbiam!), choć ona o innej tęsknocie. Tęsknię za językiem, za swobodą wypowiadania się, za rodziną, za…i tu otwiera się jakaś przestrzeń, której wcześniej nie dotykałam.
Odruchem moim jest instynkt działania…co by tu zrobić, żeby poczuć się normalnie, na swoim miejscu, u siebie…(o, tęsknię za poczuciem się u siebie!). A może nie muszę nic robić, tylko czuć…i przyglądać się, skąd to się bierze. Gdy mi z czymś niewygodnie, z tymi uczuciami, najłatwiej jest po prostu uciec, spakować przysłowiowe manatki i zwiać, gdzie pieprz rośnie, ale jakiś głos rozsądku podpowiada, że to nie tędy droga. Może mam po prostu sobie potęsknić. Dojrzeć, skąd pochodzę, docenić też tę część, bo była chyba trochę zaniedbana. Może częściej pojechać do Polski, częściej czytać polskie pozycje, częściej przebywać wśród swoich, częściej pisać po polsku, częściej mówić w moim ojczystym języku. Bo po trzynastu latach nagle i ojczysty język wymaga szlifowania.
Tęsknię za poczuciem się u siebie. Ale co to właściwie znaczy?Za poczuciem przynależności? Nie mogę powiedzieć, że Norwegia nie objęła mnie opieką, bo to właśnie zrobiła, ale czy na pewno przynależę jako część społeczeństwa, w pełnym tego słowa znaczeniu?Tu pojawia się kwestia, czy to moje wewnętrzne przekonanie i odczucie, czy stan faktyczny. Może to ja po prostu dalej czuję się cudzoziemką – tak, czuje się cudzoziemką i wydaje mi się, że, mimo wszystko, zawsze nią pozostanę. Urodziłam się i dorastałam w Polsce, stąd pochodzę. I choć zapuściłam korzenie w Norwegii, ciągnie mnie do moich stron rodzinnych. Coś ciągnie, nie do końca jeszcze wiem, co i tak naprawdę w którym kierunku, ale sobie poobserwuję. Nie będę się pakować i zwiewać, ale czasem pojadę w odwiedziny do mojego ojczystego kraju, gdzie też czasem już czuję się jak cudzoziemska turystka. Może już taki los, że emigrant nigdzie już nie jest u siebie. A jednocześnie jest wszędobylskim obywatelem świata.
https://open.spotify.com/embed/track/4sHTqR2RQGsH5pSFqtXroU?utm_source=generator