Zaginiona perła

Gdzie jest perła, pomyślałam, gdy zobaczyłam kartę, przedstawiającą obraz otwartej muszli nad brzegiem morza. Nieważne, że moje skojarzenie mogłoby być bardziej artystyczne…pojawiła się perła. A karta miała być wskazówką intuicji…no i najwyraźniej nią właśnie była. Gdzie jest moja perła, brzmiało wewnętrzne pytanie. 

Wewnętrzny skarb, ukryty przed światem w bezpiecznej formie muszli. Czy w ogóle go znamy, czy go kiedykolwiek widzieliśmy? Czy leży schowany bezpiecznie w szkatułce na jakimś strychu, schowany tak głęboko, że nawet zapomnieliśmy o jego istnieniu?A może jest klejnotem, który czeka na nas jak spadek po przodkach, który zadziwia nas swoim pięknem, gdy go w końcu ujrzymy i poczujemy, że jest właśnie nasz?Że to część mnie, zaginiona, zapomniana, zakryta przed światem… z wielu powodów, świadomych i nieświadomych. Perła, diament morski, powstała w bólu muszli ranionej przez ziarenko piasku. 

Jak ją odkryć, wydobyć na światło dzienne, sprawić, by mogła zalśnić pełnią swego blasku, którym jest ze swej natury?Pokazać się w pełnej okazałości, w sposób, do którego została stworzona?Nie wystarczy ją tylko wyjąć z muszli i pokazać światu, to ją tylko oślepi – po całym czasie spędzonym w cichej ciepłej, bezpiecznej ciemności. Chyba nie ma innego wyjścia, jak zastosować metodę Kaizen, małe kroki, które będą ją stopniowo oswajały ze światłem zewnętrznego świata. 

Lubiła chować się na strychu, uciekała wtedy w jakiś inny świat. Lubiła tę ciszę i spływającą na nią poświatę z jedynego na strychu okna. Było dość ciemno, ale światło uwydatniało kontury stropowych belek, przedzierało się przez pajęczyny i chmury przejrzystego kurzu. Ciepło, cicho i przytulnie, niczym w łonie matki. Chowała się tam przed światem, ale też i spotykała ze swoim własnym. Mogła zanurzyć się w tej smudze światła i obserwować, jak tworzy wzory i kontrasty znajdujących się dookoła niej przedmiotów, jak nadaje im formę, jak niejednokrotnie rozświetla ich wnętrze. Światło było magiczne, stwarzało obrazy, które chciałaby zamknąć w trwałej formie. Obrazy przedmiotów często rzekomo niepozornych, które w świetle nabierały sensu i charakteru. Zapasy żywności na zimę, pachnące zioła, słoiki mieniące się w słońcu, spływające z sufitu warkocze czosnków. 

Zanurzała się w tej ciszy i odosobnieniu i badała otoczenie. Czuła się jak nurek wpływający do wraku ukrytego na dnie oceanu. Piętrzące się pudełka skrywały jakąś tajemnicę, bóg wie komu znaną. Nurkowała w tych pudełkach i odkrywała. Przedmioty odnalezione wychodziły na światło dzienne, rozpakowywały się i ukazywały swe wewnętrzne piękno. Odkryte, oczyszczone z kurzu, stawały się prezentami dla niej samej. Były tam prezenty z przeszłości, już dość nieaktualne, były i ponadczasowe, powracające z modą, były i skarby nowe, jakby ktoś ciągle dokładał nowości. Jakby skarby nigdy się nie kończyły a jej wiedza o zawartości strychu nigdy nie miała końca. Najbardziej lubiła przyglądać się kryształom, całej ich kolekcji na półkach. Mieniące się w świetle słońca, rozbłyskiwały wielobarwnie, piękno zaklęte w stałej formie.

Co i raz odkrywała coś nowego i gdy już nasyciła się ciszą, ciepłem, własną przestrzenią, wychodziła do ogrodu, zabierając ze sobą zawsze jakiś symbol swej wewnętrznej podróży. Był to często właśnie kryształ. Rozbłyskiwał w słońcu niczym najprawdziwszy diament. 

Ogród przyjmował ją czule, pełen słońca, zapachów i smaków. Nic tak nie smakowało, jak zerwana świeżo marchewka, czy zebrana prosto z drzewa gruszka. Wędrowała w nim przez kolejne pory roku, sycąc się tym, co przynosiły. Cieszyły ją najdrobniejsze przejawy życia, radował nawet trzmiel w polu koniczyny. Któregoś dnia pożyczyła od rodziców sędziwego już Zenita i zaczęła robić zdjęcia. To piękno, które widziała na co dzień, mogła teraz zamknąć w obrazach. Mogła w nich ująć swój własny kąt widzenia, sobie tylko znany, unikalny i niepowtarzalny. Jej oko wydobywało z pozornych nawet przedmiotów jakąś magię, a natura wydawała się jeszcze piękniejsza. Z zachwytu rodziły się obrazy. 

Z biegiem lat zbierała swoje skarby, nawet mnie zauważając, że rosną, mnożą się i błyszczą, same z siebie, a ona traktowała je jako oczywiste mało znaczące przedmioty. Niektóre pozostawały w uśpieniu, ciche i skromne, zakopane pod stosem zasad i powinności. Ale kusiła ją zalana światłem przestrzeń swobody i kreacji, świeżości, zapachów i  kolorów, kraina nasycenia. Ucząc się uważności, odkrywała powoli, że jej wzrok był ograniczony, że kąt widzenia ją zmylił, tak jakby patrzyła przez teleobiektyw, który wycina tylko część widocznego krajobrazu, odkrywała, że nad morzem czeka na nią nie tylko jedna muszla i nie tylko jedna perła. Było ich zdecydowanie więcej, niż potrafiła sobie wyobrazić. 

Leave a Reply