Dwie kobiety na wycieczce, ja i moja mama. I podstawowy błąd – zaznaczę, że mój – za późno wyszłyśmy na szlak. Nie wiem, jak mogłam to przeoczyć, przecież nie jestem wycieczkowym nowicjuszem. Może zmyliło mnie przekonanie, że to nie “prawdziwe góry”, tylko obszar siedmiu wzgórz, a trasa (przecież już nią kiedyś szłam!) nie wydawała mi się zbyt długa. Ależ byłam w błędzie – zabrakło mi tutaj pokory wobec natury.
Wybrałam wydawałoby się najkrótszy szlak, ale potem się okazało, że jest dłuższy niż przewidywałyśmy. Nie wiem do tej pory, jak to się stało, ale zgubiłyśmy się. Do tego zrobiło się ciemno i nie widać już było szlaku. Może ze 400 metrów w drodze prostej dzieliło nas od Lifjell i szutrowej już drogi, ale zatrzymały nas mokradła, przez które nie mogłyśmy przejść i zupełny już brak widoczności. Ot, zabrałam mamę na wycieczkę?
Ogarnął mnie strach i jedynym wyjściem wydało mi się szukanie pomocy. Z tego wszystkiego zapomniałam o istnieniu numeru alarmowego i zadzwoniłam na pogotowie, w nadziei, że przekierują mnie, gdzie trzeba. Usłyszałam: “Gdzie znajduje się pacjent?” Nie okazali zdziwienia, gdy usłyszeli historię, że zgubiłyśmy się pod Lifjell, choć pewnie jeszcze nikomu w historii się to nie udało.
Na pomoc wyruszyli nam strażacy (dobrze, że nie helikopter!). Dziarscy chłopcy nie tylko nas znaleźli, ale i bezpiecznie doprowadzili do celu. Po drodze mówili, jak to dobrze, że zafundowałyśmy im wycieczkę i żartowali, żebyśmy napawały się widokiem panoramy Stavangeru (widok świateł o zmroku był naprawdę piękny, tylko byłyśmy zbyt zmęczone i przestraszone, by się nim cieszyć). Zawieźli nas do bazy i poczęstowali kakaem, byśmy się trochę ogrzały. Humory im dopisywały. Mówili, jak to czekali właśnie na ćwiczenia, kiedy skontaktowała się z nimi policja i dziwili się, bo policja nie miała w zwyczaju brać z nimi udziału. Okazalo sie jednak, ze to nie ćwiczenia, a realna akcja.
Dlaczego o tym opowiadam?Bo tak wiele zależy od naszego podejścia, naszego nastawienia do tego, co nam się przydarza. Mój krytyk wewnętrzny mówił mi: ale wstyd!Wyszłaś za późno, zgubiłaś się i jeszcze straż pożarną zwołałaś!Jak można było tego nie przewidzieć?Jak można było do tego dopuścić?A teraz jeszcze piszesz o tym artykuł?Nie ma się czym szczycić! Ale gdy pomyślę, jak przyjęli nas strażacy, moja twarz się rozjaśnia. Byli tak bardzo nam życzliwi i tak bardzo pozytywnie nastawieni, żartujący i traktujący to po prostu jak przygodę, atrakcję dnia. Mieli z pewnością jeszcze długo o czym opowiadać, bo “takie artystki” pewnie nieczęsto im się zdarzają. Okazuje się więc, że można spojrzeć na sytuację inaczej, z dystansu i z odrobiną poczucia humoru, choć na poczatku nie bylo nam do śmiechu. Byłyśmy przestraszone i zziębnięte, ale chłopcy uratowali nas z opałów w taki sposób, jakby to była dla nich czysta przyjemność. Przecież to tak naprawdę małe piwo w porównaniu z pożarem!
Jak bardzo potrzebujemy być życzliwi wobec siebie samych, gdy popełniamy błędy. O ile łatwiej nam przyjąć taką postawę, gdy inni dookoła są nam życzliwi. Jestem wdzięczna za ich serdeczność i poczucie humoru. Następnym razem będę pięć razy myśleć, zanim wybiorę się jedynie “na wzgórza”.
Przypomina mi się norweskie powiedzenie: “Det ordner seg”, co oznacza tyle, co: “Wszystko się ułoży”. Możemy być w niemałych opałach, ale wszystko zazwyczaj kończy się szczęśliwie. Dobrze o tym pamiętać i mieć tym samym nieco zaufania do rzeczywistości i do otaczających nas ludzi. Jakaż to ulga, gdy można po prostu zaufać, wierząc, że otrzymamy pomoc wtedy, kiedy tego potrzebujemy. Jestem za tę pomoc niezmiernie wdzięczna.