Zaufanie

IMG_9711

Możemy mówić o zaufaniu w kontekście społecznym i relacyjnym i tak chyba nawykowo w pierwszym odruchu reagujemy – orientujemy się na zewnątrz, poza siebie i to w oku bliźniego znajdujemy przysłowiową belkę. Szukamy na zewnątrz wartości, które są nam tak bardzo potrzebne i mamy poczucie rozczarowania, gdy tam – w zewnętrznym świecie – rzeczywistość odbiega od naszych oczekiwań, a nasze potrzeby nie są spełniane. Sama zdałam sobie sprawę, że całe dotychczasowe życie szukałam na zewnątrz, w świecie, co kończyło się zawodem i poczuciem niesprawiedliwości. Nie widziałam natomiast tego, co jest mi przecież najbliższe, tego, co mam najcenniejszego, i czego nikt mi nie może odebrać, tego, co oczywiste, jak okulary na nosie pana Hilarego – samej siebie.

Gdy zaczęłam ostatnio testować nową dla mnie, nieznaną mi dotąd ścieżkę orientacji “do wewnątrz”, zmęczona powtarzaniem ciągle starych schematów i doprowadzaniem samej siebie do wycieńczenia (zupełnie nieświadomie zresztą), przyszło do mnie troskliwe słowo: zaufaj. Słowo-klucz niczym tajny kod, zaklęcie otwierające sezamowe wrota, ruch potarcia lampy Aladyna…To jedno słowo otwiera mi nowy świat. Nawykowo zorientowana “ku światu”, zamiast “ku sobie”, myślałam, że chodzi o zaufanie Bogu, kimkolwiek On dla nas jest, zaufanie światu, rzeczywistości, temu, co się teraz dzieje, niezależnie od tego, jakie to jest, zaufanie ludziom. Ale dopiero z czasem dotarło do mnie, że tym, co reaguje na owe “zaklęcie” od razu i to w sposób niezależny od moich wyobrażeń na temat tego, co jest według mojego umysłu w danej sytuacji “najlepsze”, jest moje ciało. Rozluźnia się automatycznie – na tyle, na ile to teraz możliwe – i zmienia postawę, czasem niezwykle subtelnie, w taki sposób, jakiego mój umysł sam by nie wymyślił. Przyszło wtedy zrozumienie, że ufać temu, co na zewnątrz – owszem, to ważne i cenne, ale najważniejsze jest zaufanie do samego siebie. Niezależnie od tego, co mówią nam inni, to my tak naprawdę wiemy, co jest dla nas najlepsze. Doceniam teraz podejście norweskich lekarzy, których otwarte pytania zmuszają do zajrzenia w siebie i poczucia, na ile wydolne jest moje ciało, ile jest w stanie z siebie dać. Wychowana w zupełnie innym podejściu, mogłabym to odebrać jako brak profesjonalizmu i na początku tego typu pytania budziły we mnie zdziwienie, ale teraz wiem, że norwescy lekarze odnoszą się do mądrości naszego ciała – naszej mądrości. To tylko ja, jeśli jestem chora, ale jestem w stanie pracować, czuję, po ilu godzinach jestem już zbyt zmęczona, by pracować dalej tak, by po tygodniu nie wrócić na pełne zwolnienie. To ja czuję, kiedy mój organizm potrzebuje odpocząć. JEŚLI czuję. Lekarz tego nie wie – tylko ja to wiem, ale najpierw muszę być w stanie to odczuć. Wcześniej nie czułam samej siebie. Gdy lekarz pytał mnie, czy czuję się zmęczona, nie potrafiłam odpowiedzieć. Teraz uczę się odczuwać i jestem wdzięczna tutejszym lekarzom za ich otwartość na pacjenta i jego potrzeby, za ich elastyczność i troskę oraz za zaufanie do odczuć samego pacjenta.

Zaufaj. Zaufaj też sobie. Tak naprawdę sobie przede wszystkim. Ale w jaki sposób?Mogę mieć tysiąc pomysłów na to, w jaki sposób tego dokonać, próbować do tego podejść intelektualnie, pisać afirmacje itp. itd. Długo nie widziałam jednak tego, co działo się poza obszarem pragnącego wszystko rozumieć, planować, przewidywać i kontrolować umysłu – że na to “zaklęcie” reaguje automatycznie moje ciało – po cichu, bez tego całego myślowego szumu, bez analizy, bez zagłębiania się w przeszłość i przyszłość i w skomplikowanie danej sytuacji. Reagowało odruchowo zmniejszeniem napięcia mięśniowego, odpuszczeniem kontroli, głębszym oddechem i oparciem się na ziemi – na tyle, na ile to teraz dla niego było możliwe. I nagle zrozumiałam, że pomijałam dotąd to, co podstawowe i bez czego nie można się chyba rozwijać w pełni – ciało. Intelekt może mieć pomysły na temat tego, jak ze sobą pracować, w jaki sposób się “przeprogramować” – nie mam na celu negowania podejść, które są zorientowane na procesy mentalne, bo sama doświadczyłam na przykład metody poznawczo-behawioralnej i byłam zadziwiona jej skutecznością – ale wskazanie kierunku, którego sama nie widziałam, a który w moim odczuciu jest niezwykle cenny – orientacji na ciało i jego mądrość. Gdy odkryłam psychobiologię, dowiedziałam się o definicji umysłu autorstwa Candace Pert, która wskazała na nierozerwalną zależność niematerialnej psyche, obejmującej umysł, emocje i duszę oraz materialnej somy, czyli ciała, stwierdzając, że umysł to przepływ informacji poruszających się pośród komórek, narządów i układów ciała (nie udało mi się jeszcze znaleźć źródła w literaturze, ale polecam dostępny online pierwszy moduł Akademii Psychobiologii dr N.Med.Marzanny Radziszewskiej-Konopki:

https://hakujzdrowie.pl/kursy/course/akademia-psychobiologii-modul-1-wprowadzenie-do-psychobiologii/). Według mojego zrozumienia, całe ciało staje się zatem “siedzibą” psyche, a umysł nie ma umiejscowienia tylko i wyłącznie w mózgu (to oczywiście moje własne dotychczasowe i potoczne rozumienie), nie ogranicza się tylko do jakiegoś konkretnego organu, ale jest przepływem w całym ciele. Jeśli tak rozumieć psyche, do tego, co niematerialne, można dotrzeć poprzez ciało. Wierzę, że jeśli nawiążę z nim kontakt, będę w stanie wpłynąć także na umysł i emocje. Takie jest przynajmniej moje trzymiesięczne dopiero doświadczenie z niemal codzienną praktyką mediyogi – skandynawskiej odmiany jogi, czerpiącej garściami z jogi kundalini, która łączy asany i medytacje, a także tańca, które chyba trzeba by nazwać intuicyjnym (tańczę dużo dłużej, ale dopiero po ćwiczeniach mediyogi zaczęłam odczuwać zupełnie inny kontakt z ciałem i jego, w moim osobistym odczuciu, samouzdrawiającą mocą) oraz i ćwiczeń uziemiania metodą Aleksandra Lowena. Dla mnie uziemianie to także praktyka skupiania uwagi na sobie i swoim ciele w ciągu dnia podczas różnych zajęć codziennych, co obejmuje skupienie na oddechu tak często, jak to tylko możliwe oraz skupienie na tym, w jaki sposób chodzę, stoję i siedzę. Czy opieram się na ziemi, czy oddaję jej ciężar, czy jednak boję się odpuścić, dążę do tego, by siebie samą “trzymać”?Czy czuję siebie, swoje ciało, to, co czuję?Jak się czuję przy innych?Czy czuję, w jaki sposób chce się poruszać moje ciało?Jak się ma, czy jest zmęczone, czy potrzebuje zwolnić, odpocząć? A jeśli potrzebuje odpocząć, to w jaki sposób ONO tego chce?Bo ja wracam do domu z pracy i, zobaczywszy słońce, chcę iść na spacer, co oczywiście złe by nie było, ale gdy dam sobie trochę czasu, to nagle okazuje się, że moje ciało nie zawsze chce gdziekolwiek iść – czasem najbardziej potrzebuje półtoragodzinnej dawki snu…

Po trzech miesiącach zaprzyjaźniania się z moim ciałem poprzez ruch i poszukiwanie w tym ruchu przyjemności (to moja naczelna zasada ostatnich miesięcy, której delikatne ćwiczenia wspomnianej odmiany jogi bardzo sprzyjają), zarówno moje ciało, jak i umysł mają się zupełnie inaczej niż dotąd. Nadal czuję napięcia w ciele i pewnie jeszcze długa droga, by je rozluźnić, ale po jakimś czasie ćwiczeń zaczęłam odczuwać radość bez powodu, której nie czułam już bardzo długo, i której nawet antydepresanty, choć oczywiście pomocne dla biochemii mózgu i utrzymujące mój organizm na tzw. stabilnym poziomie, nie mogły mi zapewnić. Każdego dnia staję się spokojniejsza, mniej reaktywna, bardziej uważna na siebie i to, jak się czuję, bardziej przytomna i skoncentrowana, a także kreatywna. Zauważam także ze zdziwieniem zmianę nie tylko w postrzeganiu rzeczywistości i w moich reakcjach mentalnych, ale także w moim zachowaniu. Czuję się bezpieczniej i lepiej sama ze sobą, przez co jestem bardziej spontaniczna, nie kontroluję tak bardzo, jak wcześniej, każdego mojego ruchu, co nie oznacza braku uważności na innych (tu zdarzają mi się potknięcia, ale zakładam, że to błędy początkującego…). Staję się bardziej wyrozumiała i wspierająca wobec siebie i otwieram się na wybór takiego sposobu myślenia, który jest dla mnie korzystny. Ach, to o to chodziło, o wybór. Zawsze mam wybór, nawet jeśli mi się wydaje, że jest inaczej. To ja wybieram, decyduję. I teraz wybieram siebie, sama chcę być dla siebie najważniejsza.

W moim procesie nie mogę zapomnieć o roli uczestnictwa w Integralnym Studium Rozwoju Osobistego przy Szkole komunikacji opartej na empatii, które bardzo polecam. (https://www.szkolatrenerowempatii.pl/integralne-studium/). Studium nie jest terapią sensu stricte, ale porusza we mnie pokłady emocji – często tych starych, które moje ciało już tak bardzo potrzebuje puścić. Pracujemy w grupie, co wyzwala we mnie bagaż emocjonalny wyniesiony z dzieciństwa i zmusza do jego przerobienia. Gdy uda mi się tego dokonać, następuje uwolnienie i pojawia się przestrzeń na nowe emocje, przekonania i myśli. Czuję, że ten proces byłby dla mnie niezwykle trudny bez udziału ciała, i że intuicyjnie podjęłam próbę nawiązania z nim kontaktu, by mieć w nim oparcie, by mieć siłę zmierzyć się z tym, co może być dla mnie trudne do przeżycia, by “zbudować” sobie swojego rodzaju kotwicę, którą zawsze będę mogła zarzucić i prądy mnie nie zniosą, by rozwijać korzenie, podstawę, dzięki której żaden sztorm nie zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Wcześniej rozumiałam takie pojęcia czysto intelektualnie, czytałam, słyszałam o nich, ale ich nie pojmowałam. Teraz natomiast zaczynam je czuć i może to jest właśnie podstawa mojego świata…ja sama. Poczucie siebie i tego, co mam w sobie. Dopiero z tego punktu, zakotwiczona w sobie, mogę bezpiecznie, z radością i spełnieniem eksplorować świat i wchodzić w korzystne dla mnie relacje. Cieszyć się życiem – najpierw w sobie, a potem wychodzić ku światu. Odkąd pamiętam, miałam w sobie taką tęsknotę – za głęboką relacją, ale nie docierała do mnie dość oczywista prawda, że najpierw muszę odnaleźć siebie, nawiązać głęboką relację z samą sobą. Tak, czytałam o tym, ale sama lektura nie pomaga, jeśli nie pozwolimy sobie czuć. Teraz zaczynam rozumieć, bo zaczynam odczuwać siebie.

“Myślę, więc jestem”?Chcę także dodać: czuję, więc jestem. A czuję w swoim ciele. Z punktu widzenia duchowego, poza planetą Ziemia być może istnieją uczucia nigdzie “niezakotwiczone”, abstrakcyjne, istniejące obiektywnie – tak rozumiałabym na przykład miłość Boską, ale tutaj, w tym świecie, uczucia i emocje przeżywamy w ciele, one są w nas. Dlatego zaczynam rozumieć, że do pełnego przeżywania tego życia, a także do pełni rozwoju duchowego, potrzebujemy zaprzyjaźnić się z ciałem, uczynić z niego naszego sojusznika. Oznacza to również dla mnie potrzebę pożegnania się z narzuconymi nam wzorcami kulturowymi i religijnymi i otwarcia swojego postrzegania, rozumienia i odczuwania nie tylko na ciało jako takie, ale na fakt, że jest ono święte. Otwarcia się na taką ewentualność, że rozluźnienie, odpoczynek, spokój, przyjemność, rozkosz, ekstaza nawet to też wartości święte. Gdyby było inaczej, czy Bóg dałby nam tak bogate w doznania ciało?

Mamy więc zatem umysł, emocje i ciało, połączone wzajemną więzią. A w tle czuwa zawsze obecny duch. Tak przynajmniej ja to dzisiaj widzę.

Duch uśmiecha się do mnie. Tak, ciało i jego doznania, to, co czujesz, jest święte.

No dobra, spokój, przyjemności i wszystkie anielsko pozytywne odczucia, a ZŁOŚĆ?  – Pyta złość. Co ze złością, gniewem, frustracją?Do piekła z nimi?

Że niby mam nadstawić drugi policzek?NIE!Postradałaś zmysły?Jak ty możesz to SOBIE robić?

To, co uczyniliście jednemu z moich najmniejszych, mnie uczyniliście. Każdy z nas jest dzieckiem, dzieckiem swoich rodziców, więc to dotyczy również nas samych. To, co SOBIE uczyniliście, mnie uczyniliście!

Złość chroni, mówi: ja i to, kim JA jestem i co JA teraz czuję, jest  ważne.  JA jestem  DLA MNIE SAMEJ najważniejsza. To moja przestrzeń, wkraczasz na nią bez pozwolenia, działasz w sposób, którego nie akceptuję. Ochrania, stawia granice, dodaje siły do obrony i działania. Dodaje energii, mocy. Komunikuje…potrzebuję szacunku, granic, własnej przestrzeni.

Święty wkurw. Tak! Mój osobisty strażnik, bodyguard, tarcza ochronna, święte zwierzę mocy, które mówi STOP, DOŚĆ, NIE MASZ PRAWA.  Wszechmocny archanioł, który broni mojej świętej przestrzeni. Tak, moja przestrzeń jest święta – dla mnie samej i ja jestem odpowiedzialna za to, by ją chronić.

Duch się uśmiecha. Tak, święty wkurw. Święty – na miłość Boską!

Nie, nie znaczy to, że mam się mu poddać, dać się zalać emocji i działać na jej fali jak sztorm, który zniesie wszystko z powierzchni Ziemi. To sygnał, żeby zadziałać, otulić się ochronnym płaszczem. Czuję złość, ale się jej nie poddaję, mam kontrolę, oddycham i mogę zareagować w sposób konstruktywny, z szacunkiem dla siebie i dla drugiej osoby. To cel, założenie, ideał…czasem  mogą mi się zdarzyć potknięcia, nieadekwatne reakcje, ale obserwuję, daję sobie prawo do błędów, uczę się…

Możemy pozwolić sobie czuć.  Złość również. Mamy wybór.

Złość się uśmiecha. Tańczy sobie. W końcu mogę się wyrażać, mówi. W końcu dajesz mi prawo istnienia, pozwalasz mi dojść do głosu. Nie musisz się mnie bać, jestem po Twojej stronie. Jestem Ci przyjazna, pozwól mi sie Tobą zaopiekować.

Złość może być czuła? Odkrycie. Zadziwienie.

Możemy pozwolić sobie czuć  wszystkie ludzkie uczucia. Mamy wybór.

Tak, chcę czuć pełnię mojego własnego życia. Tutaj, gdzie jestem dzisiaj, w sobie samej.

Świat sam się ułoży. Jest przecież superinteligentny i poradzi sobie sam.

„Ja tu nic nie mogę” (Bert Hellinger).

Jaka ulga. Z barków spadają wszystkie z bezgraniczną miłością zebrane ciężary. Nie są moje, czas się pożegnać. Puszczam Was wolno, znajdźcie proszę swoich właścicieli.

„Nie pytaj,  czego świat potrzebuje. Pytaj, co czyni cię pełnym życia i rób to. Ponieważ tym, czego świat potrzebuje, są ludzie pełni życia.”

Howard Thurman

Zadziwiające,  że świat zdaje się mieć lepiej, gdy ja zajmuję się sobą, dbam głównie o siebie i gdy robię wszystko, by sama czuć się dobrze. A co, jeśli to jest to najważniejsze, co mogę zrobić dla świata? Czuć się dobrze, lepiej, najlepiej!

Kto by pomyślał – to takie proste?A ja myślałam, że życie jest ciężkie i wymaga poświęcenia.

Świat stanął na głowie. O ty chochliku.  No nieźle, a chichocz sobie. Tak,  wiem, to ja oglądałam wszystko do góry nogami…

Zaczynasz w końcu czaić bazę, dzięki Bogu!

Uśmiecham się. No dobrze,  koniec tego dobrego.

Teraz tańczymy radośnie dla naszego ciała ♥♥♥

To ja decyduję.

Uczę się ufać sobie i temu, co  JA czuję.

Ciało westchnęło z ulgą. Nareszcie, mówi.2014-04-04_11.jpg

Biorę Cię za rękę, tańczymy!Radość, beztroska, wolność, swoboda, spontaniczna radość życia. Beztroskie dziecko, tańcząca radośnie dziewczyna – bez Was nie mogę być SOBĄ.

Jakże ja za Wami tęskniłam.

Chciałaś nam uciec, ale my Ci nie pozwolimy. Mamy tu coś 2014-04-04_48do zrobienia.

Tutaj. Teraz.

Co takiego? – pytam z rozbawieniem mojego przebrania na tę dorosłą wszystkolepiejwiedzącą.

Śmieją się perliście, figlarnie, tajemniczo, puszczając oko.

Wszystko być chciała wiedzieć od razu. A to niespodzianka.

Zaufaj – dobiegło z oddali, gdy pobiegły z rozwianymi włosami na ukwieconą, falującą nieskoszonymi trawami łąkę.  Wodziłam za nimi wzrokiem, gdy ich ciała wraz z wzrastającą odległością zmieniały perspektywę obrazu. Przede mną rozpostarło się nieskończone, pachnące świeżą trawą,  kwiatami i drzewnym pyłkiem,  ukwiecone zielono-kolorowe błyszczące w słońcu morze.

Niebo???Tutaj, teraz, na Ziemi.

Odwróciły się. Rozpromieniły się, wyciągnęły ramiona jak ptaki i zaczęły zataczać koła wokół własnej osi jak małe bączki. Dzika dziecięca i dziewczęca radość.

Raj! – ach, gdybyście zobaczyli tę radość dwulatka dostrzegającego na nieboskłonie zaryz samolotu – Tutaj, na Ziemi. Ziemia i Niebo, nierozerwalna całość jak środek atomu i elektrony, jak dzień i  noc, cień i światło.

Ale gdzie jest drzewo?Jak okiem sięgnąć łąka jak jakaś bezgraniczna sawanna. Nie ma drzew, a kocham drzewa!

Wzruszyły ramionami. Chcesz, masz. Posadź.

Idę sadzić drzewa. Nasiona spadają z nieba jak gwiazdy. Swoją drogą ciekawe, co wyrośnie…

A to…to już niespodzianka.

Zaufaj.

Spojrzałam w niebo. Nad moją głową wirują tęczowe rajskie ptaki. Wznoszą się na ciepłych prądach powietrznych ku niebu, słońce unosi je do góry lekko, swobodnie, spokojnie i radośnie. Lecą wysoko bezpieczne, bo wyposażone we wcieloną wiedzę powrotu na Ziemię.

I Ty naprawdę myślałaś, że jesteś sama?

Wszechswiat się śmieje troskliwie, dobrotliwie, wyrozumiale. Puszcza oko. Zaczynam się śmiać i ja. Trzęsą nam się nasze krągłe, pełne,  rozluźnione brzuchy. Mój Boże, mój!Jakże to dobrze, że masz tak wspaniałe poczucie humoru.
Śmiech się rozlega,  wielki śmiech, którym śmiać się umiem.
Przecież zawsze umiałaś, tylko zapomniałaś. Ach, tak.
Śmiech radosny, bosko zaraźliwy, leczący, rajski niesie się na wszystkie krańce Wszechświata z ponadczasową i ponadprzestrzenną prędkością.
Big Bang, Wielki Wybuch Boskiego Śmiechu. Tańczmy, świętujmy, celebrujmy, bo jest impreza! Z Wszechogarniającej Radości rodzi się mój Nowy Świat.

 

wszystko sie ulozy

Leave a Reply