“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, mówił Jezus.
I pozwolił się ukrzyżować.
Pozwolił sprawić sobie ból, swemu ciału, swojej duszy, która wołała w rozpaczy: “Boże, mój Boże, dlaczegoś mnie opuścił?!” Pozwolił poświęcić swoje życie dla dobra ludzkości, dla jej raju odpoczynku… dopiero po śmierci. W imię pokornego “Niech się dzieje wola Twoja”…Żeby nas URATOWAĆ.
“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.”
Syn Boży, który doznał niedoskonałości człowieczeństwa. Niespójności, której sam, choć był Bogiem, nie zobaczył. Mówić jedno, a robić drugie. Stawiać dobro innych ponad swoje. Poświęcać siebie i swoje życie dla dobra innych, zapominając o swoim…Bóg-człowiek, który poddał się woli Bożej…
Nie ogarniam. Coś tu się nie zgadza, a jednocześnie ma sens. Głębszy sens, który można dotknąć tylko sercem. Otwierając się na całość tego zjawiska i na to, jak ono wpływa na to, jak myślimy, jak czujemy, jak działamy…przez rzekę pokoleń, do dzisiaj.
“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.” I jednocześnie poświęcaj się, oddawaj innym, to, co masz najcenniejszego…swoje życie. W imię wyższego celu, w imię zbawienia, w imię zmartwychwstania, w nadziei powrotu do raju…po śmierci. A co z życiem w tym życiu?
Jakże wielki obraz nieszczęścia został nam przekazany, choć słyszymy słowa…kochaj najpierw siebie. Miłość zrównana została z bólem poświęcenia, z brakiem szczęścia, z rezygnacją z siebie w imię idei, ideału, któremu tak trudno jest sprostać…bo jesteśmy tylko ludźmi, choć z tlącą się w nas iskrą boskości.
“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.” Czyli…po równo. Gdy poświęcam się dla Ciebie, czy dla jakiejkolwiek idei, choćby najszlachetniejszej, już nie jesteśmy równi…ja stawiam się ponad Tobą, chcę być jak Bóg, który oddał za Ciebie swoje życie. Czy tego chce nasze życie?Czy chce być oddane, zaprzepaszczone, poświęcone dla tego, co potem, po śmierci, jak już ZASŁUŻĘ?Czy nasze życie naprawdę chce otrzymywać dopiero wtedy, gdy da z siebie innym?Czy nie może po prostu przyjąć, czy nie jest warte tego, co dla nas najlepsze, tylko z racji swego istnienia?A co, jeśli sama nasza obecność, nasz fakt istnienia, już wprowadza zmianę w tym świecie?Może bycie jest przed działaniem, a nie na odwrót?Bo czy mogę skutecznie działać, nie będąc obecnym?Czy mogę działać na rzecz innych, nie troszcząc się najpierw o siebie?Czy mogę dawać innym, nie mając sama nic?
A może nasze życie chce po prostu być DLA NAS?Rozkoszować się tym, że istnieje dla nas. Cieszyć się z drobiazgów, bo to od nich zaczyna się coś wielkiego, nie na odwrót. Cieszyć się, że tu jest, że może doświadczać tego wszystkiego, co ludzkie. Ale nie tylko bólu, nie tylko rozczarowania, nie tylko tego bezbrzeżnie smutnego, pełnego rozpaczy poczucia “Boże, dlaczegoś mnie opuścił?”…ale także bezwarunkowej radości istnienia, która nie każe najpierw zrobić, zdobyć, zasłużyć…bo wystarczy, że jest. Tego rozluźnienia całego jestestwa w poczuciu, że jestem kochany taki, jaki jestem, pozwolenia sobie na to, by Błogość Obecności mogła nas objąć i trzymać w ramionach niezależnie od tego, jakie wiatry nas smagają. Może nagle się okaże, że wiatry nas wzmacniają. A może ucichają, bo już nie są nam potrzebne…Sztormy milkną, rozpływają się, bo pozwalamy sobie na błogość ciszy, zatrzymania, spokoju, rozluźnienia, odpoczynku….istnienia. TERAZ. Nie po śmierci, nie kiedyś, gdy wykonamy już wszystkie nasze ważne zadania…w pędzie, w biegu, w strachu, czy zdążę…przed śmiercią. Bo może inni przed nami nie zdążyli. TERAZ. A nie kiedyś, gdy będę mieć już to wszystko, o czym marzę, gdy osiągnę już wszystko, co dla mnie możliwe, gdy będę posiadać to wszystko, czego, wydaje mi się, potrzebuję. Kiedyś, życie, jak już sobie zasłużysz…
Biedne nasze potwornie zmęczone życie. Od tysięcy lat odkładane na później i poświęcane dla innych, w zapomnieniu samego siebie, w myśl tego oczekiwania na powrót do raju, który podobno utraciliśmy. Bo byliśmy ludzcy, gdy wbrew zakazowi zjedliśmy jabłko z drzewa wiadomości dobrego i złego. Popełniliśmy błąd, odeszliśmy od zasad, po ludzku. I zostaliśmy wypędzeni. Boże, mój Boże, dlaczegoś mnie opuścił?
Boże, mój Boże..dlaczego opuściłam samą siebie?
“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, mówi Jezus, człowiek-Bóg, i oddaje to, co jako człowiek na Ziemi ma najcenniejszego – swoje ciało i swoje życie. Mówi jedno, robi drugie. “Nie czyń drugiemu tego, co tobie niemiłe.” A co ze mną samym? – pyta nasze jestestwo. Czyń sobie to, co dla Ciebie miłe, mówi, a wtedy niepostrzeżenie będziesz dawać innym swoją ciepłą obecność…Gdy dasz wpierw sobie, będziesz automatycznie dawać innym, będziesz świecić jak słońce, które swymi promieniami rozgrzewa zmarzniętą ziemię…tak po prostu, samoistnie, bez wysiłku, bo świecenie, promienienie, rozświetlanie, ogrzewanie jest naturą słońca…Słońce nie musi się wysilać – po prostu świeci, tak jak serce bije, bo jego naturą jest pompowanie krwi… Nie musimy nad nim czuwać i mu przypominać…bij, pompuj…szybciej, lepiej…
Może nie musimy tak czuwać nad sobą, kontrolować…czy już jesteśmy dobrzy, wystarczający, czy już zasługujemy…na cokolwiek, co karmi nasze ciało, nasze życie, naszą duszę, nasze całe istnienie.
“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, mówi Jezus, człowiek-Bóg, i oddaje swoje ciało i swoje życie. Popełnia błąd niespójności jako człowiek, zmartwychwstaje jak Bóg. I zapowiada ponowne przyjście. Czekamy od tysięcy lat aż przyjdzie…znów – KIEDYŚ. Kiedyś na pewno przyjdzie…
Niespodziewanie przyszło do mnie wspomnienie obrazu, który pamiętam z dzieciństwa, obrazu wiszącego na ścianie domu Dziadków. Namalował go Adolf Hyła, międzywojenny nauczyciel plastyki, i ofiarował kaplicy
zakonnej w Krakowie-Łagiewnikach jako wotum za ocalenie rodziny z wojennej zawieruchy. Jednak pierwsza we
rsja tego obrazu powstała w 1934 roku spod pędzla Eugeniusza Kazimirowskiego według wskazówek siostry Faustyny Kowalskiej.
“Geneza namalowania obrazu Jezusa Miłosiernego wiąże się z objawieniem, jakie Siostra Faustyna miała w celi płockiego klasztoru 22 lutego 1931 roku – czytamy w książce „Śladami Miłosierdzia”. (…) powiedział mi Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: „Jezu, ufam Tobie” (Dzienniczek siostry Faustyny, 47).
Dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie – miał powiedzieć, dając obietnicę zbawienia, a także obietnicę dużych postępów na drodze do doskonałości chrześcijańskiej – zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi duszy oraz łaskę szczęśliwej śmierci (Dz. 48).” (cytat pochodzi z tej strony: https://gloria.tv/article/eAbDv3HQVJGF1rYnTiJWmimxa)
Patrzę na obraz, bije z niego coś niesamowitego.
“Podaję ludziom naczynie, z którym mają przychodzić po łaski do źródła Miłosierdzia. Tym naczyniem jest ten obraz z podpisem: „Jezu, ufam Tobie” (Dz. 327).”
Patrzę. Spójrz, daję Ci naczynie. Twoje ciało, które może połączyć się ze Źródłem. Twoje serce. Tam popatrz – sercu możesz zaufać.
Zobacz, to takie proste. Dotknij lewą ręką swojego serca, prawą unieś w geście przyjmowania błogosławieństwa. Ono na Ciebie samo spływa, gdy dotykasz siebie, łączysz się ze sobą, z sercem, które jest cielesne, bo żyje przecież tu na Ziemi…i możesz je dotknąć sama – nie potrzebujesz drugiej osoby, by je obudzić…
Nagle, bezwiednie, kopiuję architekturę gestów Jezusa i staję się żywym obrazem, rzeźbą właściwie. Dotykam lewą ręką serca, a prawą unoszę ku niebu w geście przyjmowania. I… jakby włączyć światło, włożyć wtyczkę do gniazdka…automatycznie spływa uczucie, którego nie da się opisać…da się tylko poczuć…
Czy tak jest naprawdę, nie wiem, ale spływa na mnie takie zrozumienie: lewa ręka łączy z ciałem – Ziemią, zatem uziemia, prawa łączy z niebem- przyjmuje to, co duchowe, do ciała. Lewa strona kobiet-matek łączy się z prawą stroną mężczyzn-ojców w równowadze serca, które ma nieograniczoną przestrzeń i zdolność pomieszczania wszystkiego, wszystkich zjawisk…Nic, co ludzkie, ani nic, co boskie, nie jest mu obce…
Zaraz, zaraz…czy ta pozycja czegoś mi nie przypomina?W medytacjach kundalini przyjmujemy właśnie rozmaite pozycje…
Wertuję z ekscytacją niedawno zakupioną i jeszcze dziewiczą dla mnie lekturę dla praktyków jogi kundalini: “Yoga Sets, Meditations & Classic Kriyas from the Early Teachings of Yogi Bhajan”, tę:
Wertuję, patrzę w zadziwieniu…jest! Nawet nazywa się Christ Mudra…czyli Mudra Chrystusa. Bingo!
Czyż to nie piękne?Dla mnie to wyraźny dowód na istnienie możliwości połączenia różnych tradycji, nie tylko religijnych i duchowych…Połączenia w sercu, bo serce potrafi łączyć, obejmować wszystko, przyjmować wszystko…
Czy nie nadchodzi era serca?Jakiś czas temu w przypływie, nazwałabym to niegdyś, szaleństwa, pomyślałam, że największą rewolucją nie będzie rewolucja technologiczna w dotychczasowym rozumieniu…lecz największą rewolucję w naszym świecie sprawi to, co mamy w sobie, to, co jest w nas od zawsze dostępne…serce właśnie. Taka technologia Wszechświata. Zaawansowany żywy ruter – Serce. Miejsce, w którym jesteśmy w stanie połączyć wszystko w jedną całość. Czas, w którym wracamy do tego, skąd pochodzimy…do świadomości połączenia ze wszystkimi i ze wszystkim. Zbieramy drobne kawałki potłuczonego szkła i stapiamy je ponownie w jedną całość. Wierzę, że możemy połączyć to, co widzialne, z tym, co niewidzialne, to, co naukowe, z tym, co intuicyjne, ciało z duchem, medycynę klasyczną z medycyną chińską i ajurwedą, leczenie klasyczne z alternatywnym, intelekt z uczuciowością, logikę z kreatywnością, ambicję z relaksem, świadomość z nieświadomością, światło z cieniem, czarne z białym…i że możemy dostrzec sens w tym, że atom jest jednocześnie bezruchem swego jądra i ruchem swoich elektronów, i że żadna z tych sił się nie wyklucza, ale uzupełnia, że każdy element pełni swoją unikalną, naturalną dla niego funkcję i tworzy jedną spójną całość…że nic, co istnieje, nie jest tu przypadkiem, więc może warto spróbować otworzyć się na sens całości i powiedzieć…to takie Wielkie, że nie ogarniam…ale jeśli tu jesteś, to jesteś po coś. Każda rzecz, każde zjawisko, każda osoba, każde uczucie.
Przypominał mi się jeden z obrazów, który pojawił mi się niedawno w medytacji…taki był zoom out, że zobaczyłam w końcu z kosmosu całą Ziemię. „To Twoje miejsce” usłyszałam, tak jakby mi po raz pierwszy powiedziano, że mam prawo tu być….i potem już nie wiem, gdzie byłam, patrzyłam na kosmos rozgwieżdżony, tak jakbym była wszędzie i obserwowała ten wspaniały Ogrom Wszechświata…spokój i cisza.
“Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.” “Ja mam prawo tu być. To moje miejsce.” Co by było, gdybym do wszystkiego, co się pojawia, mówiła wewnętrznie: “Masz prawo tu być. To Twoje miejsce”? Ty masz tu swoje miejsce, a ja moje. Wszyscy tu możemy być, wszyscy mamy tu swoje należne miejsce.
Aż moje ciało odetchnęło z ulgą.
Przyjmuję pozycję, którą na obrazie pokazał nam Jezus. Spływa Błogość…. A czekamy na Jego ponowne przyjście. Kiedyś. Może jutro.
Przypomniała mi się zasłyszana przypowieść:
Pewnego razu uczeń zapytał mistrza: „Jak długo trzeba oczekiwać na zmiany?”
Mistrz odpowiedział: „Jak chcesz oczekiwać – to długo!”
Niech się dzieje wola Twoja, mówi Bóg. Jeśli chcesz, czekaj.
***
A oto opowieść, która przypłynęła do mnie kilka dni temu i wydaje mi się być nie bez związku…Opowiadanie dla naszych wewnętrznych dzieci – tych cząstek, które są w nas zawsze żywe, choćbyśmy mieli po 80 lat…
“Serduszko jest zawsze pełne”
Mama stała przed lustrem i upinała długie lśniące włosy. Jej wiśniowa sukienka mieniła się w wieczornym świetle. Hania patrzyła z zachwytem, jak delikatne ręce Mamy malują w skupieniu rzęsy. Powoli, uważnie. Zobaczyła, jak Mama uśmiecha się do siebie w lustrze.
-“Ale pięknie!” – podskoczyła z zachwytu Hania.
– “Pewnie, że pięknie” – rzucił Tata, obdarzając Mamę całusem. Mam bardzo piękną żonę.
– “I piękną córkę.” – dodała Mama.
– “Tak, szczęściarz ze mnie.”
– “I ze mnie!” – zawołała Hania, podskakując z radości.
Wszystkie ściany domu usłyszały radosny śmiech.
Ale gdy stali w progu drzwi, zobaczyli skrzywioną minkę i mokre oczy. Grochy leciały po policzkach Hani. Zostawała sama, pierwszy raz.
– “Ja też chcę do teatru!” – powiedziała z wyraźnym niezadowoleniem. Małe ciałko mówiło więcej niż słowa. Patrzyli na nią z rozrzewnieniem.
-“Dziś Mama i Tata idą do teatru na randkę.” – powiedział Tata. “Randka to takie święto, jak urodziny na przykład, takie radosne świętowanie. Ale niestety dzieci nie chodzą z rodzicami na randki.” – stwierdził rzeczowo, ale wyrozumiale.
-“Ale dlaczego?” – zapytała krzywa minka.
-“Bo randki są dla dorosłych. To takie szczególne spotkanie dwojga ludzi, którzy się bardzo lubią. Umawiają się na spotkanie we dwoje, by spędzić razem miło czas. Jak będziesz dorosła, to też będziesz chodzić na randki.”
-”Wtedy będę mogła iść z Wami na randkę?Jak będę dorosła?”
Śmiech.
– “Nie, kochanie, będziesz chodziła na randki z chłopcami.”
– “A po co z chłopcami?” – piwne oczy otworzyły się szerzej.
– “Bo to będzie dla ciebie bardzo przyjemne.”
– “Aha.”
– “Ale ja nie chcę zostać sama!”- skrzywiła się.
– “Zostaniesz z Iwonką. Na pewno będzie miło. Pobawicie się, a potem Iwonka położy cię spać. A jutro rano się zobaczymy.”
– “A jak będę się bała?”
– “Dlatego, że nas nie ma?”
– “Tak. Nie lubię jak was nie ma.”
– “Haniu, powiem Ci pewną tajemnicę. – powiedział Tata. My zawsze jesteśmy przy Tobie, nawet wtedy, gdy nas nie widzisz. Czy widzisz nas, jak wyjdziemy z pokoju, gdy idziesz spać?”
– “No nie…”
– “To jest właśnie tak, jakbyśmy wyszli do innego pokoju” – nie widzisz nas, ale my jesteśmy za ścianą, obok.”
– “Aha…”
– Ja też Ci powiem tajemnicę – powiedziała Mama. “Jak wyjdziemy, to będziesz mogła się dowiedzieć, że jesteś czarodziejką.”
– “Czarodziejką?Napraaaaawdę?”
– “Naprawdę. Nie dowiedziałabyś się tego, gdybyśmy zostali.”
– “Nie?A dlaczego? – patrzyły na nich zdziwione duże oczy. Grzywka zawtórowała zadziwieniu i przechyliła się na bok.
– “Czarodziejką zostaje dziewczynka, która poznaje zaklęcia, a poznaje je wtedy, kiedy stają się jej potrzebne. Dzieje się to najczęściej wtedy, gdy doświadcza czegoś nowego, czegoś, co może być dla niej trudne. To, że dziś wychodzimy bez ciebie, to dla ciebie właśnie coś nowego i to może być dla ciebie trudne. Gdy coś jest trudne, pomaga nam zaklęcie. To taki klucz, taki, jak ten, który otwiera i zamyka drzwi – bez niego nie można by ani ich zamknąć, ani ich otworzyć. Zaklęcia są po to, żeby radzić sobie w nowych sytuacjach, bo dzięki nim uczymy się czegoś nowego i stajemy się silniejsi.
– “Stajemy się supermanem?” – ekscytacja podskoczyła do góry.
– “Tak właśnie. Stajesz się supermanem. Ale żeby się nim stać, trzeba się wielu rzeczy nauczyć. Stąd twoje pierwsze zaklęcie.”
– “Oto zaklęcie Haniu. Wiesz, gdzie masz swoje serduszko?Potrafisz mi pokazać?” – zapytał Tata.
– “Tutaj?” – Hania szukała rączką miejsca na swoim małym ciałku.
– “Tak, właśnie tutaj. Jak będzie ci przykro lub smutno lub będziesz się bała, gdy nas nie ma, dotknij rączką swojego serduszka. My zawsze tam jesteśmy, w twoim serduszku. Jak tylko będziesz za nami tęsknić, dotknij rączką swojego serduszka, a wtedy zobaczysz nas w swojej wyobraźni, tak jak wtedy, gdy coś ci się śni. Zobaczysz, że jesteśmy obok i cię przytulamy. Zawsze, nawet jak nas nie ma obok ciebie, jak nas nie widzisz. Jesteś zawsze bezpieczna, bo nosisz nas w swoim serduszku. I zawsze możesz tam zajrzeć – zobaczyć nas i poczuć naszą obecność.”
-“Dziś jest bardzo ważny dzień, bo jak wyjdziemy teraz do teatru, to zostaniesz czarodziejką.” – powiedziała Mama. “To jest okazja do świętowania. W weekend zrobimy coś miłego, możesz pomyśleć na co masz ochotę.”
– “Chcę iść na lody!” – nóżki Hani podskoczyły z radości.
– “Dobrze, możemy iść na lody w sobotę. Pamiętasz dlaczego?”
– “Tak, bo w sobotę mogę jeść słodycze!” – buźka Hani się rozpromieniła.
– “Tak. W sobotę możemy jeść słodycze.”
– “A wiesz Haniu, co mają czarodziejki?” – zapytała Mama.
– “Co takiego?”
– “Czarodziejki mają różdżki, które im pomagają w wypowiadaniu zaklęcia.” Tak może wyglądać różdżka” – Mama podała jej zdjęcie czarodziejskiej różdżki.
– “Aaaale piękna!Dostanę taką różdżkę?Proszę, proszę!”
– “Dostaniesz, jeśli zechcesz. Ale ty już masz swoją różdżkę. To też wielka tajemnica. Nie wszystkie czarodziejki wiedzą, że mają swoją własną różdżkę i że mają ją zawsze przy sobie. Nie da się jej zgubić ani zapomnieć.”
– “Taaak?A gdzie jest moja różdżka?”
– “Różdżka jest potrzebna, żeby zaklęcie działało. Tak jak zapalenie światła. Haniu, Co trzeba zrobić, żeby zapalić światło?”
– “Pstryk!” – mały paluszek podniósł się w powietrze.
– “Tak właśnie, trzeba zrobić pstryk, nacisnąć paluszkiem pstryczek elektryczek, przycisk. Kto to robi?”
– “Rączka!”
– “Tak, twoją różdżką jest twoja rączka. Gdy naciśniesz przycisk, zapala się światło. Gdy przekręcisz klucz, otwierają się drzwi. Podobnie z zaklęciem, o którym ci dziś powiedzieliśmy – gdy twoja rączka dotyka serduszka, wtedy zaklęcie działa – możesz nas znaleźć w swoim serduszku. No i musisz wiedzieć, że rączka czarodziejki potrafi wyczarować wspaniałe rzeczy, to znaczy stwarzać. Na przykład rysunek, obrazek, domek z klocków…Rączki są do czarowania, stwarzania, budowania pięknych rzeczy.”
– “I do przytulania!” – uśmiechnęła się Hania.
– “Tak, i do przytulania.”
– “Teraz właśnie to zrobimy. Przytulimy cię i idziemy do teatru. – “A skoro już jesteś czarodziejką, to możecie z Iwonką coś wyczarować. Chętnie to jutro zobaczymy. Dobrze?”
– “Dobrze!”
– “Baw się dobrze, Haniu, i do zobaczenia jutro. Pamiętaj, że jesteśmy zawsze przy tobie, w twoim serduszku. Teraz idziemy, papa!”
-”Papa!”
– “I pamiętaj, Haniu, czarodziejka zawsze czaruje z serduszka. Serduszko jest zawsze pełne, jest w nim wiele skarbów.
– “I Mama i Tata!”
– “Tak, my też tam jesteśmy. I pamiętaj, że serduszku zawsze możesz zaufać. Do zobaczenia jutro, kochanie.”
– “Papa!”
– “Haniu, chcesz zobaczyć farbki, które ci przyniosłam? Zapytała Iwonka. – “Czekają w twoim pokoju. Może namalujemy obraz dla Mamy i Taty?”
– “Tak, kocham malować!” – Hania pobiegła do swojego pokoju, a Iwonka poszła za nią, żegnając się gestem z Rodzicami.
Rodzice wyszli, obdarzając się uśmiechem. Dawno nie byli na randce. Ależ wyczarowali sobie święto, z serca do serca…tylko dla siebie. Sercem. Bo sercu można zaufać.
***
W przypływie pojogicznego rozluźnienia i nagłej radości zaczęłam dziś tańczyć wieczornie w zacienionym zakątku miasta, pod jednym z przychylnych drzew…do tej cudnej piosenki:
Tańczyłam dla siebie ze zwykłej radości istnienia, jak niegdyś, tańczyłam dla Was wszystkich przed nami, by uczcić ŻYCIE…łańcuch żyć, z których też pochodzi moje. W poczuciu wdzięczności i odczuciu, że mogę pójść moją własną drogą…że jeśli ja będę żyć pełnią życia, nawet jeśli nieco inaczej, niż rodowa tradycja zaleca, Wy będziecie spać spokojniej. Bo przecież wszyscy chcemy dla siebie nawzajem szczęścia, spełnienia, spokoju i radości. ŻYCIA. TERAZ. Nie wiem, co będzie po śmierci, nie wiem, co będę robić, jak już…to i tamto…zrobię, osiągnę, jak już będę miała WIĘCEJ… Chcę się zachwycić tą chwilą, kiedy w pozornie nieprzychylny deszczowy słotny dzień siedzę w cieple pod kocem z kubkiem gorącej herbaty. Chcę się zachwycić tym, że deszcz pada na moją rozgrzaną spacerem twarz. Tym, że jesień oprócz deszczu, chłodu i wiatru przynosi nam różnorodność kolorów i obfitość zbiorów przeróżnych… Śpiewem ptaków podczas spontanicznego poranego spaceru do pracy i tym jak wróbelki podchodzą blisko, gdy podrzucam im okruszki, pijąc w mieście kawę. Zadzierać głowę ze zdziwieniem, że to drzewo takie wysokie, a ja taka maleńka. Poczuć się dobrze w towarzystwie innych, taka jaka jestem – nie lepsza, nie zdolniejsza, nie bardziej kompetentna, ale ludzka po prostu. Pozwolić sobie na odczuwanie uczuć, także tych, które dla mnie niewygodne i przestać wywierać na siebie presję wiecznego pozytywnego nastawienia, gdy czuję inaczej. Odpuścić wieczną potrzebę pomagania i opiekowania się innymi, nawet jak mnie nikt o to nie prosi. Zadbać o siebie i to, co dla mnie dobre. Rozkoszować się tym nieznanym mi do niedawna, ale coraz częściej mnie odwiedzającym, zupełnie niespodziewanie, uczuciem błogości, gdy zwyczajnie jestem i jest mi bez jakiegoś szczególnego powodu tak przyjemnie po prostu BYĆ…uczuciem bycia czymś otuloną, jakimś kokonem kochającej obecności…nawet wtedy, gdy jestem w pracy i daję sobie chwilę przerwy na wypicie herbaty i sprawdzenie jak ja się teraz mam, jak się czuję, jak ma się moje ciało..I jak inaczej mi jest wśród ludzi i wobec klientów, gdy dam sobie prawo do tych kilku minut i do tego, by zamiast jak najbardziej efektywnie działać, po prostu BYĆ…najpierw BYĆ, a potem działać…
Być, żyć, czuć…sercem bardziej niż głową. Bo serce widzi więcej, szerzej, głębiej…Serce widzi nie tylko słotę, chłód, ciemność i ponurą aurę jesieni, ale i obfitość jej kolorów i plonów…widzi równowagę yin i yang….mieści w sobie to, co jasne, i to, co ciemne. I jeśli pozwolimy mu się prowadzić, przekształca, transformuje, tworzy…
Sercu można zaufać.